niedziela, 8 listopada 2015

Chapter I - "If you never try, you never know"

    Nie chciałam wstawać. Właściwie nie chciałam wstawać w ogóle z tego głupiego łóżka. Najchętniej to wolałabym, żebym się już nigdy nie obudziła, skracając przy tym wszystkie moje męki i bóle, spowodowane tymi wspomnieniami. Jego śliczne brązowe oczy i oszałamiający uśmiech cały czas nawiedzały (i nawiedzają) mnie po nocach, przez sen, wywołując kolejne, słone łzy. Nie mogę nawet do teraz pojąć i uświadomić sobie, że jego już przy mnie nie ma. Że już nigdy nie spojrzy na mnie tym swoim pociągającym wzrokiem jak kiedyś.
    Tak jak co dzień zignorowałam budzik, który dzwonił codziennie punkt szósta, abym mogła przygotować się do kolejnego dnia, który dla mnie już zawsze wydawał się szary i ponury. Niby zapowiadał się zwyczajnie i nudno, ale jednak tak nie było. Był to 1 wrzesień, a co to oznaczało? Nowa szkoła, do której zapisała mnie moja mama, tuż przed wypadkiem własnie się zaczynała. Sam fakt jest dosyć intrygujący, ale nie w moim przypadku. Ktoś taki jak ja nie miał miejsca w szkole, gdzie na co dzień chodzą osoby... normalne osoby, które mogą chodzić. Bo ja przecież nie jestem już normalna i zwyczajna, prawda?
- Mia! - usłyszałam krzyk mojej mamy dobiegający zza drzwi - Mam nadzieję, że już wstałaś, bo nie chciałabym abyś spóźniła się do szkoły! Zaraz tata przyjdzie cię znieść na dół, więc się lepiej ubierz - zwykła codzienność. W moim domu były schody prowadzące na parter, a sama ja nigdy nie umiałam z nich zjechać, dlatego zawsze tata musiał mnie zanosić, a to było strasznie frustrujące. Większości rzeczy nie mogłam zrobić sama ze względu na moją niepełnosprawność i to mnie najbardziej wkurzało, bo zawsze byłam osobą, która lubi radzić sobie ze wszystkim sama, bez pomocy innych. Wyobraźcie sobie jak ja mogłam się wtedy czuć?Jesteście w mojej sytuacji i do końca swojego życia nie możecie chodzić, bo twoje nogi - gdy tylko próbujesz na nie stanąć - odmawiają ci posłuszeństwa.
- Już idę - powiedziałam,a raczej odkrzyknęłam i po chwili mruknęłam - A no tak, przecież ja nie mogę chodzić. Ups, ale smutno - wyczołgałam się z łóżka i sięgnęłam ręką po wózek stojący przy szafce nocnej. Nienawidzę tego głupiego wózka, nienawidzę wszystkiego, nienawidzę mojego życia - wyliczałam w myślach wszystkie rzeczy, których nienawidziłam i skierowałam się w stronę mojej skromnej szafy, aby wybrać jakikolwiek strój odpowiedni na rozpoczęcie roku. Gdy zobaczyłam czarno-białą sukienkę, wszystkie wspomnienia związane z nim w nagłej chwili wróciły, a na moim policzku spłynęła jedna, samotna łza. Dał mi ją na moje siedemnaste urodziny, mówiąc, żebym ją zakładała na specjalne okazje. Rozpoczęcie roku, jest nią, prawda? Chyba tak, bo po chwili uznałam, że to własnie ją założę, upamiętniając przy tym jego i nasze wspólne chwile. Po jakiś dziesięciu minutach usłyszałam ciche pukanie do drzwi, więc spojrzałam ostatni raz w lustro i podjechałam do drzwi, oddychając nerwowo. Ten moment decydował o mojej przyszłości: jeśli pociągnę za klamkę nie będzie już odwrotu i będę musiała iść tam do tej szkoły. Z drugiej strony po prostu mogę nie otwierać tych drzwi i schować się w kącie mojego pokoju, nie wychodząc z niego do końca życia - pomyślałam. Nie chciałam tam iść. Nie chciałam przeżyć tej chwili kiedy wejdę tam do budynku i wszystkie zaciekawione spojrzenia zwrócą się w moją stronę. Albo, że usłyszę jakieś ciche śmiechy i kąśliwe uwagi na temat mojego wózka - takiej krytyki nigdy nie umiem olać.
- Mia? - usłyszałam cichy głos mojego taty, który chyba jako jedyny mnie rozumiał z tej rodziny. Moja mama prawie cały czas zajmowała się swoją pracą, a ja sama nie miałam ani siostry ani brata, którzy mogliby mnie zrozumieć - Nie chciałbym cię popędzać, bo wiem, że to dla ciebie bardzo stresujący i ważny dzień, ale zaraz możesz się spóźnić.
- Co? - spytałam nieprzytomnie - A tak, tak już otwieram - przekręciłam klucz i otworzyłam drzwi, gotowa do drogi - Jedźmy już, bo rzeczywiście nie chce robić jakiejś sensacji na początku roku.
- A śniadanie?
- Nie jestem głodna, a wiesz, że jak zawsze zjem coś na przymus to mi się niedobrze robi.
- No dobrze - wyprowadził mnie z korytarza i zniósł na dół, prowadząc mój wózek do holu - Cieszysz się w ogóle z tego wszystkiego?
- Nie wiem, tato. Nowe miejsce i nowi ludzie, którzy możliwe, że mogą mnie nie zaakceptować za to jaka jestem to raczej nie powód do radości.

    Siedziałam w samochodzie i patrzyłam na domy, które z powodu prędkości samochodu migały mi przed oczami. Nie powiem denerwowałam się tym dniem, ale nie chciałam po sobie tego poznać, aby nie pokazać, że takie małe rzeczy sprawiają mi trudność. Nie myślałam, ani pozytywnie ani realistycznie - od wypadku nigdy tak nie robiłam i przez to stałam się zwykłą pesymistką, co wcale nie pomagało mi w zaistniałej sytuacji. Moje życie właściwe składało się jak dotychczas tylko z dwóch rzeczy: siedzeniem w domu i chodzeniem na rehabilitacje, które i tak mi w ogóle nie pomagały. Tak, więc teraz pytanie: z czego ja miałam się cieszyć? Z życia? Huh, to chyba nie.
"Pamiętam ten dzień tak jakby było to wczoraj. Pokłóciłam się z nim o jakąś tam błahostkę, który zamieniła się po paru dniach w poważny problem. Miałam do niego pretensje o to, że zbyt mało spędzał ze mną czasu, zapatrzony w te swoje "ukochane" studia. Pewnego wieczoru nie wytrzymałam tej ciszy pomiędzy nami, dlatego poszłam do niego do domu, aby wyjaśnić z nim na czym właściwie stoimy. Nie chciał mnie w ogóle słuchać i powiedział, że to wszystko nie ma najmniejszego sensu i nie powinniśmy tego dalej ciągnąć. Kochałam go jak nikogo innego, a te słowa zraniły mnie tak, że nigdy nie wyobrażałam sobie jak bardzo mi na nim zależy, więc postanowiłam, że pokażę mu to co chciałam pokazać mu od dawna. Zgodził się po paru namowach i krzykach, a ja roztrzęsiona wyszłam z nim na dwór, kierując się w stronę mojego samochodu.
- Może ja poprowadzę - powiedział cicho, gdy zauważył moje trzęsące się ręce. Kiwnęłam jedynie głową i wsiadłam do pojazdu. Wsiadł tuż za mną i zerknął na mnie kątem oka, niepewny czy może coś powiedzieć. W końcu zdecydował się milczeć i odpalił stacyjkę, patrząc się pusto przed siebie - W taki razie gdzie mamy jechać?
- Zobaczysz. Na razie skieruj się na autostradę - powiedziałam cicho i spojrzałam na niego smutnym wzrokiem. Własnie w tamtej chwili uświadomiłam sobie, że go powoli tracę - Słuchaj, ja nie chcę, żeby tak to wszystko wyglądało. Ja po prostu chcę, abyś w końcu mnie zrozumiał, że za tobą tęsknie i takie zaniedbanie wcale mi nie pomaga.
- Ja cię trochę nie rozumiem Mia. Twoim zdaniem zaniedbanie własnie na tym polega? - jego dłonie mocno zacisnęły się na kierownicy - Pomyśl sobie jaką jesteś w tej chwili egoistką, chcę się wykształcać, aby w przyszłości móc mieć dobrą pracę, a ty mi wyskakujesz z czymś takim. Nie rozumiesz, że ja nie zawsze będę przy tobie? Mia, powoli stajemy się dorosłymi ludźmi i musimy myśleć o swojej przyszłości, a ty mi jeszcze robisz wyrzuty sumienia o to, że w ogóle ty mnie nie obchodzisz? - jego głos powoli przekształcał się w krzyk - Myślisz tylko o sobie, a mną się już w ogóle nie zainteresujesz. Nie wesprzesz mnie, ani nic tylko oczekujesz, że zawsze będę kręcił się wokół ciebie, nawet nie zważając na to, w jakim jestem wieku i, że muszę teraz bardziej skupić się na studiach. - Stop - wrzasnęłam jak najgłośniej, aby przerwać całe te kazanie. Gdybym tylko mogła, cofnęłabym czas i nigdy bym nie krzyknęła. Naprawdę, dałabym wszystko, bo to całkowicie zrujnowało moje życie. Teraz, chyba każdy może się domyślić o co mi chodzi, prawda? On się tym przejął, aż za bardzo, rozumiecie? Stracił kontrolę nad samochodem, bo spojrzał na mnie ze smutkiem i czułością, zapominając o prowadzeniu, a to był ogromny błąd. Samochód zjechał na drugi pas, a ja nie zdążyłam nic krzyknąć, bo już po chwili auto zderzyło się z samochodem najeżdżającym z naprzeciwka, wywołując przy tym głośny huk i pisk opon. Nie zdążyłam nawet powiedzieć tych dwóch znaczących dla mnie wiele - słów, bo zobaczyłam już nic, oprócz ciemności." 
Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, a ja sama nie starłam jej tylko pociągnęłam cicho nosem tak, aby tata tego nie usłyszał. Czasami się zastanawiałam się jakby moje życie wyglądało, gdyby tego wypadku nigdy nie było. Czy byłabym nadal szczęśliwa u jego boku, czy może rozstalibyśmy się, zapominając o sobie na zawsze? To pytanie co dzień mnie nawiedzało, nie dając mi spokoju, ale teraz jak tak myślę, to... właściwie co ono mi dawało? Na pewno nic co wpłynęłoby na moje życie skoro już go nie ma, a przecież jak jego nie ma to w części też i mnie.
- Juz jesteśmy na miejscu Mia - spojrzał na mnie wyczekująco, gdy tylko zaparkował samochodem na szkolnym parkingu - Płakałaś...?
- Nie, zdaje ci się.
- Och, no dobrze - wysiadł z pojazdu i wyjął z bagażnika wózek, abym mogła na nim siąść - Mam cię zawieźć aż pod drzwi czy poradzisz sobie sama?
- Sama dam radę.
- Ej, Mia - kucnął przede mną, zauważając, że jest coś nie tak i podał mi mój plecak - Nie martw się, na pewno wszystko będzie dobrze. Po prostu wejdź tam do szkoły i uśmiechnij się szeroko, aby zrobić pierwsze dobre wrażenie, a potem będzie już leciało wszystko z górki. Uwierz mi.
Nie potrzebowałam tego, bo on nigdy nie miał szansy mnie zrozumieć. Udałam, że nie słyszę tej jakże życzliwej "rady" i swój wzrok skierowałam w stronę budynku, do którego będę musiała chodzić przez całe trzy lata. Nie wyglądał źle, ale sam wygląd nigdy nie świadczy o tym, jacy tam ludzie są i czy mnie w ogóle zaakceptują - heh, z tym się ze mną zgodzicie, prawda?

☼☼☼

Witam wszystkim w pierwszym rozdziale mojego nowego ff o Hemmingsie!
Wiem, że jak na razie to właściwie nic się nie dzieje, ale, żeby było tu bardziej kolorowo - za pomysłem pewnej osóbki, która mi w tym pomogła (za co bardzo dziękuję) - napisałam coś szczegółowego o wypadku aby wtajemniczyć was w to ff. Oczywiście, jak to zawsze jest, mam nadzieję, że spodobał wam się pierwszy rozdział i jak dotrzecie teraz tu, do tego momentu to proszę skomentujcie go szczerą opinią, która pomaga mi w dalszym prowadzeniu bloga. To nic was nie kosztuje, a plus jeszcze powodujecie mój uśmiech na twarzy etc, więc byłabym ogromnie wdzięczna. 
1. Rozdział prawdopodobnie pojawi się w następny weekend, chyba, że jakimś cudem uda mi się pogodzić szkołę z pisaniem, w co osobiście wątpię, ale trzeba wierzyć. Może uda mi się go wstawić w tygodniu, albo i nie.
2. Poszukuję dosyć dobrego betę, który przed publikowaniem nowego rozdziału, sprawdzałby mi czy wszystko co napisałam jest poprawne i okej. Piszcie do mnie na email, albo Twittera, które są podane w zakładce Kontakt.
3. Rozdział jest krótki, ponieważ jako doświadczona pisarka (ha, ha nieśmieszne Gabi) wiem, że takie długie teksty mogą was zniechęcić. Następne postaram się pisać trochę dłużej.
No to chyba tyle. Widzimy się w kolejnych postach i mam nadzieję, że troszkę tu przybędzie ludzi, heh.

2 komentarze:

Szablon by
InginiaXoXo